Tomasz Rakowski Tomasz Rakowski
409
BLOG

Relacja z kolejki do Pałacu Prezydenckiego

Tomasz Rakowski Tomasz Rakowski Polityka Obserwuj notkę 46

Jest 15.04.2010, godzina 20:00, stoję przed Lotem w Gdańsku. Jadę do Warszawy oddać hołd Prezydentowi i wszystkim ofiarom tragedii. Razem ze mną inni członkowie tej chyba naprędce skonstruowanej wyprawy. Jeszcze nie wszyscy się znają, ale przez najbliższą dobę będziemy "grupą z Gdańska". Są dziesięcioletnie dzieci i siedemdziesięcioletnie kobiety. Przyznam, że średnia wieku jest raczej średnia, ale mi to nie przeszkadza. Chciałem jechać, więc jestem.

Godziny mijają, zmęczenia nie ma, ludzie rozmawiają, niektórzy się modlą i rozmyślają. Dowiaduję się, że przede mną siedzi bardzo dobra przyjaciółka Anny Walentynowicz. Opowiada mojej mamie o tym, jak było kiedyś, jak teraz skromnie mieszkała Ania. Czemu się to wszystko potoczyło nie tak, jak trzeba. Opowiada spokojnie i rzeczowo. Żywa historia, zapomniana przez tych, którzy teraz historię piszą. Czuję się niesamowicie. Opowiada, jak zrobiła kurs maszynopisania, żeby Ani przepisywać jakieś teksty. Opowiada, jak bity rok siedziała w więzieniu. Na głowie czarny beret, pewnie moherowy. Z ust płyną słowa tak ważne, że chciałoby się nagrać, zapisać. Ot, zrządzenie losu - siedzę za Nią w autobusie... Jeszcze nie wiem, ze w ciągu tych 24 godziny okaże się, że połowa moich współpasażerów odbywała w latach 80-tych kary więzienia i była prześladowana z powodów przekonań politycznych. Na razie słucham tej Pani, nawet nie wiem, jak miała na imię. Cechowała ją niesamowita klasa i trzeźwość umysłu. Oraz poczucie żalu, że to nie tak miało być.

Dzieci śpią na podwójnych fotelach, jakaś kobieta rozdaje piękne biało-czerwone flagi z kirem zrobione ze wstążek. Mamy je wpiąć do naszych płaszczy, żeby się rozpoznawać. Wszystko ręczna robota.

2:00 - stolica! Stajemy w szpalerze za n-tym autobusem, w oddali widać Zamek Królewski. Jest i flaga polska, pomagam przykleić herb Gdańska. Kierowca musi iść spać, umawiamy się, że będzie można wrócić do autobusu o 6:00. "Proszę zostać w autobusie" - padają propozycje w kierunku co starszych osób oraz rodziców z dziećmi. Wykluczone - wszyscy idą! Niesamowite.

Wspinamy się. I mijamy: samochód na samochodzie, autokar za autokarem. Cudownie ciepła noc. Niby 2:00 nad ranem, a co rusz pozdrawiają nas zastępy ludzi. "I jak, ustatysfakcjonowani?" - pyta którejś z grup kobieta od nas. "Tak, tym że możemy chwile odpocząć, bo jeszcze stoimy w kolejce...". I spekulacje, ile godzin, jak długo, jak daleko. Ostatnie kroki po schodach i już widać Kolumnę Zygmunta. Jej podstawa tonie w ludziach. Pamiętam, że Pałac Prezydencki jest raptem kilkaset metrów stąd. Niedaleko. Damy radę.

Podchodzimy bliżej. Przy Kolumnie jest zakręt, a nie koniec kolejki! Lekki niepokój. Ale ruszamy, pod prąd, szukać końca. Idziemy. Jest ciepło, jest gwarno, jest tłoczno. Tysiące ludzi. Wciąż idziemy. Z każdym krokiem nasz hipotetyczny licznik oczekiwania w kolejce zwiększa się o kolejne minuty. Dokąd to może sięgać? Sięga prawie do Pałacu Prezydenckiego - łapiemy koniec kolejki na skrzyżowaniu Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia. Jesteśmy na końcu - czyli na początku. I widzimy koniec. Tak blisko - tak daleko.

Wokół poczty sztandarowe, znicze, piękni ludzie. W garniturach, z kwiatami, z wiązankami. Mnóstwo młodzieży, zorganizowanej albo pojedyńczej. Dziesiątki harcerzy. Ludzie przynieśli krzesełka, termosy i mnóstwo zadumy. Jest podniośle. Idę pod Pałac, a tam dywan zniczy. I co rusz do Pałacu wpuszczane są kolejne grupy ludzi. Na telebimach widać wnętrze Sali Kolumnowej i dwie trumny. I ten żar i przejmujący aromat bijący od setek płomyków pieczołowicie pielęgnowanych przez najmłodszych z harcerzy. Dzieje się coś ważnego.

Wracam do kolejki - ledwie drgnęło. Potem godziny zaczynają pędzić jak szalone. Posuwamy się do przodu, stoimy, siedzimy, posuwamy się, patrzymy z tęsknotą na kolejkę po drugiej stronie ulicy, która przesuwa się do Pałacu, my wciąż się od niego oddalamy. W końcu Kolumna Zygmunta - pętla, zakręt, upragniona zmiana kierunku! Jest chyba 4:30 rano. Nie jest tak źle. Teraz ostatnia prosta!

Wraz ze świtem pojawia się przejmujący chłód. Jest 6 rano. Kryzys. Nie minęliśmy jeszcze Kościoła Św. Anny. A miało być tak pięknie. Wychodzę z tłumu i idę do świątyni. Siadam w ławce. Kościół wypełniony ludźmi. Jedni się modlą, inni z głowami na ławkach. Drzemią, myślą, odpoczywają... Nieważne. Komuś dzwoni telefon, niedaleko. Właściciel chyba rzeczywiście śpi. Po kilkunastu sekundach wesoła melodyjka milknie. 6:30 - pojawia się ksiądz, zaczynamy odmawiać Różaniec. Chyba bardziej rozmyślam, niż mówię. O 6:50 ksiądz informuje, że zaraz rozpocznie się Msza Św. Wychodzę, żeby mi kolejka nie uciekła. Cóż, nie uciekła. Moja grupa stoi 15 metrów dalej. 15m na 50 minut... Ostatnia prosta.

I znowu czekamy. Czas mierzy się nie w minutach i godzinach, ale w metrach. Do drzewa, do kosza na śmieci, do latarni. Bliżej, bliżej, krok za krokiem. Ale kroków mało. Prawie sie nie ruszamy. Pojawia sie informacja, że Pałac zamknięty, bo sprzątają. Czekamy. Już niedaleko Centralna Biblioteka Rolnicza. Wchodzimy z zapytaniem, czy można skorzystać z toalety. Oczywiście, proszę, śmiało! Miły starszy Pan zaprasza, pokazuje drogę. W hallu jakaś rodzina je śniadanie i popija herbatę z termosu. Oglądam wystawy, czytam fragment czasopisma o nowoczesnych traktorach na wodór, biorę darmową płytę CD promującą polską wieś. Po wyjściu z Biblioteki jeden rzut oka na kolejkę i wiem, że nasze tempo to ok 10 metrów na 30 minut. Idę wzdłuż kolejki tzw. "martwą strefą" - obszarem wyznaczonym przez taśmy i strzeżonym przez Straż Miejską i Wojsko, żeby nikt sie do kolejki nie wpychał. Kolejka przeraża. Najgorzej, że tutaj robi się coraz szersza. A w pewnym momencie z tej fali ludzi formuje się pary. I nie ma żadnego przestoju. Po prostu jest nas bardzo dużo. Ta masa topnieje niesamowicie wolno...

W kolejce klimat wesoły. Starszy pan zaczepia młodą żołnierkę (żołnierza płci damskiej), zachwalając jej urodę. Ta zawstydzona ucieka. Po piętnastu minutach szczerze śmieje się z żartów owego Pana, który oferuje żołnierzom, iż będzie wykonywał ich polecenia, dotyczące zwężania kolejki. "Chyba tylko Pan nas tu słucha" - odpowiada lekko zirytowany młody wojak. Ale jest obiecująco. Jeszcze daleko, ale o ile bliżej niż ci wszyscy ludzie po drugiej stronie ulicy. Jest 10:00. Słońce przygrzewa. Chce się coś zjeść, trochę głupio wcinać dwa banany, które wrzuciłem do plecaka. W kolejce, a raczej morzu ludzi stoją obok nas: pielęgniarki, orkiestra morska i liceum z wrocławia. Oni się wyróżniali (strojem, wyposażeniem i transparentem). Reszta to Polacy, ludzie tacy jak my. Nie wiem skąd, wiem, że stoją razem z nami.

Starsze osoby siedzą na krzesełkach, harcerze roznoszą wodę. Pojawia się dziewczyna z pieciolitrowym baniakiem po wodzie mineralnej i oferuje jeszcze ciepłą herbatę - ostatnią porcję. Z ostatniej porcji robią się trzy. Ludzie piją chętnie, ale niewiele, żeby inni też mieli szansę na rozgrzewający trzewia napój. Starszy pan chwali ją za pomoc wolontariacką. Okazuje się, że dziewczyna też stoi w kolejce. Grubo za nami. Chcą ją wpuscic do nas. "Muszę swoje odstać" - szczebioce i już jej nie ma. Wow! Już nogi mniej bolą i nadzieji więcej po takiej akcji.

Mężczyzna z naszej grupy, młody, chyba 40-kilka lat ma stwardnienie rozsiane. Jego żona, chirug z zawodu, mówi o tym mojej mamie. "Chciał być bohaterem, a teraz ma" - denerwuje się.  Patrzę na niego z podziwem. To ten, który co chwila żartuje - w autobusie, w kolejce, gdziekolwiek. A teraz widać na jego twarzy, że jest mu niesamowicie cięzko. Siedzi na małym krzesełku. Czeka. Jak my wszyscy. Ale w tym jego oczekiwaniu jest dla mnie coś niesamowitego... Mimo wszystko nie przestaje żartować.

Godzina 11:00. Jesteśmy już poparowani. To naprawdę ostatnia prosta. Strażnik miejski mówi nam, że jeszcze 40 min. Ale już widać Pałac. Podaję harcerzom znicze do zapalenia, samemu zapalać nie można. Wszystko jest juz odgrodzone. Mamy wyłaczyć telefony, nie można robić zdjęć. Wchodzimy na plac przed Pałacem. W nozdrza uderza piękny, kwietny zapach. Skąd to? I raptem widać - harcerki układają olbrzymi dywan z kwiatów, które ludzie przynoszą, by złożyć hołd. Kwiatów są tysiące, dziesiątki tysięcy. Im bliżej, tym pachną bardziej intensywnie. Z góry musi to wyglądać niesamowicie. Pierwszy raz będę w Pałacu Prezydenckim. Tak jak pewnie 90% stojących razem ze mną.

Pierwszy pokój - zdjęcia Anny Walentynowicz i oficerów BOR. Stopnie, nazwiska, czarne wstęgi. Powoli, w ciszy przesuwamy się gęsiego wzdłuż tych zdjęć do następnego pomieszczenia. A tam - widok niesamowicie paraliżujący. Po lewej stronie cztery dębowe trumny, po prawej cztery dębowe trumy i jeden pusty katafalk - tego ciała jeszcze nie zidentyfikowano. Stoisz w pewnym momencie pomiędzy ośmioma trumnami. Przejmująca cisza i te masywne, drewnanie kształty opatrzone imieniem i nazwiskiem. Straszne uczucie. Naprawdę. Łzy cisną się do oczu...

Wchodzimy po schodach do góry, czerwony dywan prowadzwi w poprzek pokoju prosto do Sali Kolumnowej. I oto jestem. Dwie trumny, dumna warta. Cisza. Przykękam, w głowie modlitwa. Czytam nazwisko, patrze na zdjęcie Pary Prezydenckiej. Potem w twarze tych, co trzymają wartę. Tego opisać się nie da. Przyklękam drugi raz, potem ostatnie spojrzenie za siebie, w myślach - "dziękuję!" - i już koniec, wyszedłem.

W sali kondolencyjnej rozłożone księgi. Conajmniej sześć, może i więcej. Wołają mnie. Nie będę się wpisywał. Wyciągam moje wydrukowane pożegnanie (raczek.salon24.pl/171198,moje-pozegnanie) i wkładam na chybił - trafił do wnętrza księgi. Potem przykładam do niej rękę, w głowie jeszcze raz - "dziękuję" i wychodzę. Zdążyłem zapamiętać jeden wpis - "Boże dziękuję Ci za tak wspaniałego Prezydenta, którego nam dałeś".

Zebraliśmy się wszyscy, możemy wracać do autobusu. Obcy ludzie, którzy stali obok nas w kolejce, żegnają się z nami i życzą nam lepszego jutra. U nas z kolei pojawiają się propozycje, żeby jechać na Belweder albo na Torwar. Potem okaże się, że pod Belwederem tez duża kolejka. Czemu nie pojechaliśmy na Torwar? Nie wiem, chyba już nikt nie miał siły się nad tym zastanawiać. Staliśmy w kolejce od 2:00 w nocy, do 11:30, kiedy to weszliśmy na 3 minuty do Pałacu Prezydenckiego, aby oddać cześć Parze Prezydenckiej i wszystkim ofiarom tragedii. Łącznie 9,5 godziny. Mam nadzieję, że ktoś liczy tych wszystkich ludzi. Rozmawiałem wczoraj chwilę z redaktorem Pospieszalskim. Mówił, że była tu dziewczyna, młoda studentka, która po odstaniu tych 10-ciu, a może i więcej godzin w kolejce, po wyjściu z Pałacu staneła na jej końcu jeszcze raz. "Wcześniej stałam dla Prezydenta. Teraz dla Jego Małżonki."

Do Gdańska przyjechaliśmy przed 21. Piszę to teraz na gorąco, ale mam świadomość, że o wielu rzeczach zapomniałem i wiele rzeczy przeoczyłem. Bo nie pamiętam nawet, jak mi tak szybko zleciał ten czas. Nie sposób opisać, tego co się tam działo i jak to wygląda w rzeczywistości. Telewizja tego nie oddaje. Będę o tym pamiętał do końca mojego życia.



 

Od 2006 roku prowadzi własny biznes w branży IT. Zaangażowany w działalność społeczną i publicystyczną od 10/04.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka